Internetowe rewelacje na temat warzyw i owoców krążą po mediach społecznościowych niczym dawne „łańcuszki św. Antoniego”. W zamian za drobne gesty, do których nas wzywają, oferują skutki słuszne i zbawienne dla przyrody i wszelkiego stworzenia. Dynia, która w czasie Halloween przyozdabiała mieszkanie lub obejście ma zdaniem belgijskiej miłośniczki jeździectwa trafić do lasu. Pani Muriel Piret twierdzi, że wynoszenie dyń do lasu jest dobre, a za przykład podaje zdjęcia łani wapiti (Cervus canadensis) i wiewiórki szarej (Sciurus carolinensis) zajadających się dyniami. Nie wspominając, że wiewiórka szara jest w Europie gatunkiem inwazyjnym. Treść krótkiego wpisu uzupełnia apel o borsuki, lisy i ptaki… „które tez kochają dynię”, więc ich dobrostan możemy wspomóc rzekomo wynosząc roślinną dekorację do lasu.
No właśnie, czy aby na pewno dekorację? Według raportu pt. „The State of Food Security and Nutrition in the World”, który corocznie publikuje Organizacja Narodów Zjednoczonych do spraw Wyżywienia i Rolnictwa (FAO) we współpracy z Międzynarodowym Funduszem Rozwoju Rolnictwa (IFAD), Funduszem Narodów Zjednoczonych na rzecz Dzieci (UNICEF), Światowym Programem Żywnościowym (WFP) oraz Światową Organizacją Zdrowia (WHO) w roku 2020 co najmniej 820 milionów ludzi na świecie cierpiało głód. Co dziewiąty człowiek. Dla setek milionów ludzi którzy doświadczają kryzysu żywnościowego żaden owoc ani warzywo nie są wyłącznie ozdobą. W świetle takich danych zadziwia popularność posta wzywającego do wynoszenia jedzenia do lasu. W ciągu miesiąca było to 60 tysięcy udostępnień tego fake newsa nie popartego żadnymi racjonalnymi przesłankami.
Jakimś zbiegiem okoliczności najlepszym gruntem na jaki trafił apel pani z Walonii stała się Euopa Środkowa. Przeglądając, kto udostępnia post o dokarmianiu leśnych zwierząt dyniami, widzimy że 3/4 nazwisk brzmi bardzo swojsko – Polacy, Czesi, Słowacy. Popularność fake newsów nawołujących do działań dziwnych i bezsensownych, a czasem szkodliwych bierze się być może z tego co napędza wszystkie łańcuszki – niewielkim nakładem czynię wiele dobra, kliknę, udostępnię i już mogę się czuć jak władca lasu, dobry pan, który choć marnuje żywność to w poczuciu wsparcia słusznej sprawy.
Mój skromny protest przeciwko takiej formie greenwashingu (zielonego „mydlenia oczu”, ekościemy, pseudoekologii) był tylko ułamkiem zasięgu viralowego posta, z którym polemizował. Sto kilkadziesiąt udostępnień i kilkanaście tysięcy wyświetleń to za mało by zatrzymać potop ignorancji. Włączyli się leśnicy z Lasów Państwowych i wypunktowali dynię w lesie:
Nie wyrzucaj dyni do lasu.
- W środowisku leśnym jest gatunkiem obcym.
- W ten sposób przyzwyczajamy zwierzęta do pokarmu, który naturalnie nie występuje w lesie, a niekontrolowanym dokarmianiem zachęcamy je do zbliżania się do ludzkich osad.
- Zachęci to innych do wyrzucania podobnych odpadków, a las to nie kompostownik.
- To forma marnowania żywności. Jeśli masz jej nadmiar, podziel się z osobami, które jej potrzebują.
Odbiór internautów był zróżnicowany. Część powtórzonych przez Lasy Państwowe argumentów przyjęła. Ale jak powiedział Terencjusz „gdy dwóch robi to samo, to nigdy nie jest to samo”… Kontekst przedstawionego stanowiska, a ściślej podmiot, który je przedstawił wziął u niektórych komentujących górę nad treścią przekazu. Zaroiło się od krytyki innych, niezwiązanych z dynią działań Lasów Państwowych. Zarzucono np. „masowe wycinki” i „sprzyjanie myśliwym”. Jak jest w rzeczywistości, można sprawdzić w odrębnych doniesieniach medialnych bo relacja LP z Polskim Związkiem Łowieckim nie jest przedmiotem niniejszego tekstu.
Innym ciekawym przykładem niefrasobliwej zachęty jest ośmielanie do rzucania pestek śliwek z okien jadącego samochodu do przydrożnych rowów Aż chciałoby się powiedzieć, że dobrymi chęciami są rowy wypestkowane. Kilka lat temu włoski turysta, którego nazwisko zatarło się w głębinach Internetu zachęcał do rzucania z okien auta pestek owoców. Post ten rozszedł się w setkach tysięcy udostępnień rozsiewając nie tylko pomysł przywleczony z Malezji ale również przykład słabego tłumaczenia za pomocą internetowych automatów translatorskich. Tekst propagujący polszczyznę bez polotu rozszedł się jednak lotem błyskawicy, Na dodatek rozdarł odbiorców na grono entuzjastów i krytykantów. Pierwsi zachwycili się szansą na zrobienie czegoś rzekomo dobrego, oczywiście bez wysiłku, jak to w łańcuszku. Można sobie nawet wyobrazić taki komunikat: „Wyślij SMS o treści WSADZAM” albo „Za każdy zakupiony zestaw posadzimy jedno drzewo”. O zgrozo, drugi komunikat jest prawdziwy. Firma odzieżowa zachęca tak do zakupów na swojej stronie internetowej. Ale co wsadzi, gdzie, kiedy w jakim rozmiarze, gatunku milczy. Nie dziwi zatem postawa krytykujących pomysł samochodowego „siania śliwek”. Krytycy nie zostawili na tym sianiu suchej nitki. O dziwo nie posłużyli się przy tym argumentami przekonującymi. Zatrzymali się na ogólnikach i tonie odwołującym raczej do emocji ze sporym marginesem niedopowiedzenia. Oczywiście na to zdanie można zareagować westchnieniem, że to lekka przesada. Zacytuję więc:
„Wyrzucanie dowolnych nasion w dowolnym miejscu jest zagrożeniem dla rodzimej przyrody. Odnosząc się do pestek śliwek, brzoskwiń, wiśni, czereśni czy moreli, do rozsiewania których nawołuje nieprzemyślany post na Facebooku, należy pamiętać, że są one efektem pieczołowicie prowadzonego procesu krzyżowania, by uzyskać owoc o jak najlepszych walorach spełniających nasze wysublimowane oczekiwania. Ponadto wiele z tych owoców, które kupujemy w sklepach, pochodzi z odległych zakątków nie tylko Europy. Warto podkreślić, że miejscem dla takich krzyżówek jest sad. Intencja autorów tego pomysłu prawdopodobnie była dobra, zabrakło jednak szerszego przyjrzenia się potencjalnym konsekwencjom przyrodniczym”.
Autorem tej wypowiedzi dla serwisu Nauka w Polsce jest prof. dr hab. inż. Andrzej M. Jagodziński, dyrektor Instytut Dendrologii Polskiej Akademii Nauk, kierownik Zakładu Ekologii w Instytucie Dendrologii PAN.
„Dowolne nasiona w dowolnym miejscu” brzmią groźnie ale prawdopodobnie tym dowolnym niedopowiedzeniem, które trafia na grunt spulchniony zupełnie nową ustawą o inwazyjnych gatunkach obcych. Słowa profesora mogą zafrapować ale nie dają odpowiedzi w jaki sposób śliwa jabłoń, grusza, czereśnia, wiśnia jako archeofity zadomowione w naszej szerokości geograficznej tysiące lat temu mogą nagle zacząć zagrażać. Niestety serwis Nauka w Polsce nie uraczył odpowiedzią. Dziwne bo zarówno drzewa pestkowe (śliwy, wiśnie, czereśnie) jak i drzewa ziarnkowe (jabłonie, grusze) stanowią właśnie domieszkę biocenotyczną lasów. Wspomniane wcześniej Lasy Państwowe organizują akcje sadzenia jabłoni. W roku 2020 Nadleśnictwo Pniewy zrealizowało projekt inwentaryzacji, opisu i rozmnażania starych odmian jabłoni przy osadzie leśnej Dąbrowa. W roku 2021 Nadleśnictwo Warcino posadziło w gminie Kępice dwa tysiące drzew miododajnych i owocodajnych. Chce w ten sposób by pszczoły wróciły do lasu. Na oficjalnej stronie Nadleśnictwa Potrzebowice czytamy:
„Jabłonie, wiśnie, śliwy czy brzoskwinie to zazwyczaj pozostałości po dawno zapomnianej osadzie leśnej lub nieistniejącej już wsi. Drzewa owocowe występujące w lasach są niezwykle cenne dla środowiska leśnego: umożliwiają znalezienie schronienia dla wielu organizmów, wzmacniają odporność lasu na szkodliwe czynniki – to tzw. domieszka biocenotyczna. Drzewa owocowe są źródłem pokarmu dla owadów np. pszczół miodnych, pszczół samotnic i trzmieli, co za tym idzie – są roślinami miododajnymi. Owoce np. jabłka stanowią bazę żerową dla zwierzyny w okresie późnego lata i jesieni. Pod te jabłonie widoczne na zdjęciu poniżej wczesną jesienią systematycznie przychodzą jelenie i sarny.” Można w związku z tym poczuć dezorientację – wierzyć kierownikowi Zakładu Ekologii w Instytucie Dendrologii PAN czy leśnikom z Lasów Państwowych. Prawda nie leży pośrodku bo nie mierzy się jej cyrklem.
Prawdą jest, że przeżywamy prawdziwą inwazję obcych, gatunków obcych. Drogi ich rozprzestrzeniania się są różne, jednak jeszcze żaden gatunek w Polsce nie wziął się z niedbałego rozsiewania pestek jego owoców. Ludzie od stuleci rzucali ogryzkami gdzie poleci i pluli lub pstrykali pestkami gdzie popadnie. Czy kultywary zagranicznych drzew ziarnkowych i pestkowych stanowią zagrożenie ostatnich lat? Być może. Dlatego zasadę ostrożności należy zachować. Ale nasion obcych gatunków owoców, którymi jesteśmy straszeni, możemy użyć co najwyżej w cieple domowego ogniska. Choć niektóre z nich mimo zabiegów chuchania i dmuchania z rudem wzbogacają kolekcje parapetowej kolekcji egzotów. Rambutan z liczi, czerymoja z jeszcze trudniejszą do skiełkowania papają, mango z awokado. Tak naprawdę to ksywki jagodziana, flaszowca, melonowca, smaczliwki i innych wdzięcznych gości naszych ciepłych parapetów, a czasem zimowych ogrodów ale nie gajów.
Na sam koniec przyznam się, że pierwotnie tytuł tego artykułu miał brzmieć „Jabłka z lasu” i wyłącznie o nich miał traktować. Podczas przygotowania trafiłem jednak na skrajnie rozbieżne stanowiska naukowców i praktyków. Wprowadziło mnie to w konsternację. Zacząłem zgłębiać temat. Nie znalazłem punktu, który pogodziły dwa przeciwstawne podejścia. Zwróciłem się do wątku pobocznego. Dynie w lesie zdominowały ostatnio niebezpiecznie pewną przestrzeń Internetu, dlatego zgłębiłem ten temat. Podążanie do źródeł fenomenu leśnych dyń doprowadziło do innego zjawiska – mody na rzucanie pestek śliwek. A jabłka? Wkrótce więcej i o nich.